Rzadko piszę o sprawach osobistych, szczególnie związanych z bliskimi ludźmi. Jeżeli w ogóle poruszam takie tematy, to bardzo zdawkowo (gdzieś tam przemyciłam we wpisach wojenne i obozowe wątki z historii rodzinnej). Raz, że unikam wymachiwania prywatnością w sieci. Dwa, że trzeba naprawdę wytrawnie operować słowem, żeby taki osobisty tekst nie ociekał lukrem albo łzami, więc pisanie intymne zostawiam lepszym od siebie.
Dlatego tym razem krótko i oszczędnie. Zresztą nawet bez takich obiekcji nie umiałabym inaczej, bo akurat ten temat mnie przerasta i pewnie jeszcze długo będzie przerastał. Więc tylko zdjęcia i podpisy. Każda z tych fotek to ważne wspomnienia, takie do odtwarzania w głowie i troskliwego pielęgnowania. Jak cenne bibeloty – wspomnienia zasługują na dobrą opiekę i delikatną konserwację. Zwłaszcza wtedy, kiedy dotyczą kogoś bardzo bliskiego, kto już odszedł. Bo dopóki trwa pamięć, dotąd człowiek istnieje – jak powiedział pan, prowadzący ceremonię pożegnania zmarłej rok temu Mamy.
Nie mogę sobie przypomnieć, którego pisarza czy innego filozofa zacytował Mistrz Ceremonii. Mniejsza z tym, ten cytat zdaje się jest dość oklepany i pewnie często pojawia się przy pogrzebowo-wspominkowych okazjach. Najważniejsze, że to działa, kiedy przy przeglądaniu starych domowych albumów robi się replay i na chwilę ożywają wszystkie historie, zapisane dawno temu na zdjęciach. Kawałeczki tych historii poniżej (jakość może nie powala, zdjęcia ze zdjęć wykonane własnoręcznie metodą chałupniczą, ale coś tam widać).
Niestety, nie znalazłam dobrych fotek z jej ulubionej nadmorskiej okolicy. Karwia-Ostrowo-Jastrzębia Góra, spędzaliśmy tam wakacje kilka razy pod koniec lat 90. Mama bardzo lubiła jeździć nad morze, szczególnie nad Bałtyk. Wcale nie po to, żeby leżeć tam plackiem, tylko spacerować brzegiem, wdychać jod i patrzeć na fale (doskonale rozumiem, mam tak samo). Może przy jakimś remanencie w mieszkaniu Taty się uda. Za to na koniec piosenka, która jakoś tak mi się z nią kojarzy. Bo i przesłanie bardzo w duchu Mamy, no i jeden z jej ulubionych artystów, „Grechutek” – jak o nim mówiła.
Jest nam o tyle łatwiej, że rodzina z obu stron (od mamy i taty) jest dobrze zaprawiona w snuciu opowieści o przeszłości i takie wspominkowe gawędziarstwo to stały element wszelkich familijnych nasiadówek. No i poczucie humoru. Na każdej z trzech styp, które zaliczyliśmy w ciągu tego specyficznego roku (miesiąc po Mamie zmarła Babcia Marysia, a w czerwcu Ciocia Basia – siostra Dziadka), panował nastrój bardziej jak na urodzinach, no tylko bez solenizanta. Zamiast smutku czy napiętej atmosfery były żarty, śmiechy i wyobrażanie sobie prawdopodobnej reakcji, miny, komentarza czy gestów w takiej a takiej sytuacji.
Gdzieś z tyłu głowy oczywiście jest tęsknota, jest świadomość wyniszczającej choroby, która zabrała Mamę i żal, że nie można cofnąć czasu. Od tego się nie ucieknie i nie ma co uciekać. To jest coś, co porostu trzeba przyjąć na klatę i w swoim czasie zaakceptować. A przy tym docenić, że dzięki tym dobrym wspomnieniom jest trochę tak, jakby ktoś nieobecny dalej siedział z nami przy tym samym stole, sypiąc komentarzami i anegdotkami. Czasem doradzając, często przekomarzając się, zawsze wspierając. Bo właśnie tak było przez całe wspólne życie. Dzięki za wszystko, Mamo 🙂
Popłakałam się. Bo Twoja Mama jest/była moją rówieśnicą i te foty, stroje, klimat, czasy i rzeczywistość – to takie zupełnie moje (no może poza Grechutą 😉 ) Czuję się więc, jakby odszedł mały kawałeczek mnie.
I faktycznie jesteś bardzo, bardzo podobna.
❤
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dziękuję, Drzo :* A jeszcze co do klimatów, to Mama doceniała nasze i Twoje. Przynajmniej na tyle, że odróżniała poszczególne zespoły i gatunki 😉 A czasem nawet coś jej się spodobało z moich gotyckich smutasideł czy brytyjskiej alternatywy od Ani. Zresztą wiedziała, że mamy znajomą w jej wieku, która chodzi na te same imprezy i koncerty i bardzo jej się to podobało 🙂 Bo to wyluzowana kobitka była, ogólnie panie w mojej rodzinie raczej są właśnie takie 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba