Kamienice na Śląsku to jedno z moich osobistych odkryć Ameryki, bo kiedyś ten region kojarzył mi się tylko z kopalniami, przemysłem ciężkim i syfem w powietrzu. Jak pisałam w mojej wakacyjnej migawce – zaczęłam poznawać śląskie miasta dopiero kilka lat temu, głównie z racji wyjazdów na imprezy historyczne. I wtedy mnie olśniło, że to jednak nie tylko kopalnie, przemysł, blokowiska i zanieczyszczenia, ale też bujna zieleń i niesamowita architektura. Co budynek, to różne smaczki i zdobienia. A to płaskorzeźba, a to wieżyczki, a to piękne balustrady. Secesja, wczesny modernizm, neogotyk, eklektyzm. Niektóre z tych kamienic są potwornie zaniedbane, inne mają szczęście do właścicieli z grubszym portfelem i dobrymi chęciami, więc odświeżone detale tym bardziej cieszą oczy.
Niedawno odwiedziłam pewną średniowieczną krawcową w Bytomiu, więc nadarzyła się okazja do szybkiego spaceru i delektowania eleganckimi pierzejami ul. Dworcowej. Ograniczyłam się tylko do tego deptaka, bo deszczysko, wietrzysko i jakieś 6 stopni nie skłaniało do dłuższej wędrówki, a szkoda. Bytom nie jest może najbardziej zadbanym i rozwiniętym śląskim miastem, ale na pewno jest tam co oglądać. Już kiedyś zaliczyłam dłuższą przechadzkę po jego ulicach i trafiłam wtedy na różne miłe oczom atrakcje, z budynkiem szkoły muzycznej na czele. Niestety, nie zabezpieczyłam fot z komórki, a tamten telefon już dawno dokonał żywota. Zresztą to było ładnych parę lat temu, więc jakość tych zdjęć pewnie nie powalała 😛 Mniejsza z tym. Następnym razem po prostu zrobię sobie wycieczkę przy nieco bardziej spacerowej pogodzie, to dokumentacja będzie i lepsza, i bardziej obszerna. A póki co obrazki z Dworcowej.
Architektura architekturą, zieleń też mają fajną. Na dorzutkę wakacyjne zdjęcia z parku im. Kachla, gdzie moja Kompania Gryfitów stacjonuje wraz z innymi ekipami w czasie bytomskiego Jarmarku Średniowiecznego.
Tyle z przedwiosennego wycieczkowania. Póki co z powodów oczywistych szlaban na wyprawy dalsze niż do spożywczaka. No może na Łąki Nowohuckie jeszcze się da, bo tam przestrzeń szeroka, gęstość zaludnienia niska, a Ten-Stwór-w-Koronie raczej nie przesiaduje w zaroślach. Pewnie na jakiś czas migawki wędrówkowo-wyjazdowe ustąpią miejsca tym wspomnieniowo-wykopaliskowym. To, o czym od dłuższego czasu chcę napisać, to jest jakiś prekambr moich zasobów zdjęciowych, więc wykopaliska to słuszne określenie. Jeśli mnie prokrastynacja nie pokona (o Tym-w-Koronie to nawet nie myślę), to będzie 😉
A na pociechę jeszcze jeden dodatek – początki wiosny na Placu Centralnym zamiast wyprawy do Doliny Chochołowskiej. Raczej i tak bym nie pojechała, bo więcej tam krakusów niż krokusów, a jeśli już jadę w jakieś krzaki, to nie po to, żeby potykać się o ludzi. Pieprzyć zarazę w koronie, na szczęście zdolności do cieszenia się takimi drobiazgami żaden wirus mi nie odbierze.
One thought on “Mała rajza”