„Polacy mają depresję totalną, dlatego, że nie ma słońca”. Jako rasowa Polka ponarzekam sobie: nie ogarniam tego, czemu co roku w pierwszych dniach września temperatura spada o kilkanaście stopni, bezchmurne dotąd niebo pokrywa zasłona gęstych chmur i zaczyna lać. Złośliwość natury: jojczysz człowieku, że za gorąco, że zmęczenie letnim skwarem, no to proszę bardzo, koniec wakacji i masz tu coś na ochłodę, tak lepiej? Cóż, moja meteopatia najmocniej daje mi się we znaki właśnie przy wysokich temperaturach, przy załamaniach pogody i w deszczowe dni. Najchętniej żyłabym w nieistniejącej – niestety – strefie klimatycznej, w której cały czas byłoby 20 stopni, słonecznie i ciepły, lekki wiaterek, no ale nie ma tak dobrze. Dlatego ucieszyło mnie to, że tym razem natura okazała się nieco bardziej łaskawa i po tym obleśnym, niemal listopadowym początku miesiąca zrobiło się tak, jak mój wielce kapryśny organizm lubi najbardziej.
Wykorzystuję takie bezcenne chwile na miejskie przechadzki i dalsze wypady, coby naładować akumulatory przed zbliżającą się częścią roku, kiedy tylko koc i kubek grzanego wina będą ratować sytuację. Szwendam się tu i tam, chłonąc wzrokiem miejsca dobrze znane i łowiąc nowe smaczki. Obserwuję, jak moje miasto zaczyna przybierać jesienne kolorki. Poluję na kasztany, taką mam coroczną guilty pleasure. Lądują potem na półce, parapecie i w koszyczku z autorską dekoracją, zmajstrowaną jeszcze w czasach szkolnych – jakoś nie potrafię jej wyrzucić 😉 Celebruję momenty: słoneczny dzień, spacer, spotkanie z dawno nie widzianymi bliskimi osobami. Wielka radocha z małych rzeczy to taka moja kontrolka, która mówi, że jeszcze jest ze mną w porządku. Jeśli kiedyś utracę umiejętność cieszenia się drobiazgami, to będzie znaczyło, że pora umierać.
Dokumentacja tych małych wrześniowych radości poniżej.
Ostatnie dni lata spędziliśmy poza Krakowem, w odwiedzinach u mojej świętokrzyskiej rodziny. Idealny weekendowy reset, z wiekiem doceniam to coraz bardziej. Ogród przy bocznej ulicy, z dala od miejskich hałasów, rozmaite grillowane specjały, wino produkcji wujka i błogie lenistwo. Wspomnienia z dzieciństwa i niekończące się pogaduchy, te o dupie Maryny i te o najważniejszych sprawach. A przy okazji wycieczka do pobliskiego Szydłowa – poprzednio byłam tam dwa lata temu na jubileuszowym turnieju rycerskim. Teraz dla odmiany mogłam popatrzeć na zabytkowe mury „polskiego Carcassone” jako turystka, nie rekonstruktorka historyczna.
I jeszcze trochę lokalnej prywaty. Łączka pomiędzy Os. Centrum E a budynkiem Nowohuckiego Centrum Kultury, oficjalnie: Skwer Budowniczych Nowej Huty, może stać się ofiarą planowanej przez urzędników „rewitalizacji” – czytaj: betonizacji, marnowania publicznej kasy i zamiany funkcjonalnego terenu zielonego w bezwartościową ozdóbkę. Trochę tak, jakby na Błoniach zrobić sieć deptaków z ławeczkami i klombami – niby można, tylko po co?
Ta łączka to jedno z najfajniejszych rekreacyjnych miejsc w dzielnicy. Jest przestrzeń do zabawy dla dzieciaków i wypoczynku dla wszystkich, jest gdzie rozłożyć się na kocu i pospacerować z psem, a na jednym z krańców mieści się ogródek Łan Café, gdzie można wyciągnąć się na leżaku i popijać krafciaka, latte, czy co tam kto woli, gapiąc się przy tym na Łąki Nowohuckie i zarysy gór. Informacja o rewitalizacyjnych zapędach nie spodobała się chyba nikomu, bo na grupach dzielnicowych ludzie psioczą ile wlezie, zresztą są już konkretne działania: tutaj można podpisać petycję, coby urzędnicy zostawili łączkę w spokoju.
A teraz koniec tego dobrego. Grafitowe niebo, poranny ziąb i coraz większy opór przed wyjściem spod ciepłej kołdry, która chroni mnie przed tym niedobrym światem. Obczaiłam właśnie prognozę na najbliższe dwa tygodnie i mogę spokojnie odpalać tryb jesieniary: koc, filmy i napoje rozgrzewające. Zapas wina jest, przyprawy do grzańca też, na Netfliksie czy tam HBO Go zawsze coś się znajdzie. No i w kilku ulubionych sklepach z duperelami pojawiły się już szpeje halloweenowe, a moja kolekcja mrocznych durnostojek na pewno potrzebuje jakiegoś nowego elementu 😉 Damy radę, to tylko polska jesień.
Ja uwielbiam jesień, taką z zimnem, wiatrem i deszczami także 🙂 Ale dziś np było cudnie, też sobie połaziłam nieco 🙂 I zgadzam się w całej rozciągłości – po cholerę przerabiać takie słodkie, dzikie tereny zielone? One są super, piękne i funkcjonalne, właśnie w takim stanie, w jakim są i nie potrzeba już nic więcej. A jak radni nie wiedzą, na co przeznaczyć kasę, to chętnie im podpowiemy, co nie? 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba