Najlepiej

Działam na baterie słoneczne, więc teraz trwa ta lepsza dla mnie część roku. Właściwie już pod koniec marca mówię sobie, że jest dobrze. No może czasem jeszcze dostanę lodowatym wiatrem prosto w nos, a poranny widok ołowianego nieba aktywuje mi bieg wsteczny pod kołdrę, ale to przecież już. Przebiśniegi, krokusy, potem pastelowe drzewa na osiedlowych skwerach, trawa zmieniająca barwę z buro-nieokreślonej na soczystą zieleń. I dalej coraz fajniej. Magnolie, tulipany, zieleniejące krzewy. Konwalie, bzy, róże. Osiedlowe skwery i podokienne rabatki, przypominające mi ogródek mojej staszowskiej babci.

Chodzę, oglądam, odrywam się na chwilę od dobijających myśli o rzeczach, na które wpływ mam znikomy lub żaden. Albo o różnych zmianach, wymagających wyjścia ze strefy komfortu, a ja póki co nie czuję, żebym kiedykolwiek zdążyła do niej wejść 😛 Czuję za to, że robi mi się znośniej, kiedy patrzę na te wszystkie kojące oczy i umysł krzaki czy kwiatki. I kiedy cieszę się, jakbym pierwszy raz je widziała. Poniżej trochę tegorocznych migawek z tego, co podnosi mi poziom energii życiowej.

Zawsze lubię patrzeć, jak moje ulubione zielone miejsca ożywają na wiosnę. Niektórym z nich dostał się solidny lifting w ubiegłych miesiącach, więc tym bardziej czekałam na ich udostępnienie w tej nowej wersji. Z ulgą odkryłam, że zdrowe proporcje zieleni do betonu zostały zachowane (co w przypadku krakowskich rewitalizacji zieleni miejskiej wcale nie jest takie oczywiste). Park Matejki, Park Bednarskiego czy otoczenie stawu przy Kaczeńcowej zachowały cokolwiek dziki urok, no i bdb.

To, co też lubię w tej lepiej obchodzącej się ze mną części roku, to wszelkie plenerowe wydarzenia, integrujące lokalną społeczność. Moje standardowe historyczne przebieranki to XV wiek, a tym razem miałam okazję pobawić się w klimacie i estetyce lat 60. XX w. Tę dekadę, chyba jako najbarwniejszą w dziejach Nowej Huty, wybrali sobie autorzy „Nowohuckiego Korowodu”. Na takiej imprezie jeszcze mnie nie było 😀 Pochód z kultowymi postaciami kobiecymi z historii NH (w tych rolach pracowniczki tutejszego sektora kultury i nowohuckie aktywistki), adekwatnie wystrojeni mieszkańcy (sama odstawiłam się trochę jak Anula z „Wojny domowej”), a na deser plenerowa potańcówka w stylu lat 60. Widok seniorów i kilkuletnich dzieciaków, wspólnie skaczących w rytm rock’n’rolla – bezcenny.

Wiosna budzi we mnie ciepłe myśli też z powodów osobistych – w kwietniu mam urodziny, a w maju rocznicę ślubu. Jako nieuleczalny homo ludens nie potrzebuję specjalnych pretekstów do zabawy 😉 No, ale jeśli pretekst jest, to tym bardziej nastawiam się na celebrowanie. I nie chodzi tu o rozmach, jakieś ”zastaw się a postaw” czy inne tam ekskluzywne atrakcje, a raczej o coś specjalnego i bliskiego sercu. Na okazję rocznicową wybraliśmy sobie lokal w klimacie uniwersum wiedźmińskiego. Uwaga, będzie product placement i polecajka – niestety jak zwykle za frajer 😛 Oboje z Krzysiem mamy sentyment do powieści Sapkowskiego i estetyki gry CD Projektu (do serialu Netflixa już niekoniecznie), więc kiedy po Krakowie rozniosła się informacja o nowej ”wiedźmińskiej knajpie”, byliśmy ciekawi tego miejsca. Tawerna „Wilczy Dół” cieszy się jednak sporą popularnością i wcześniej nie udało mi się zarezerwować miejsca, już nie mówiąc o wbiciu tam na spontana. Tym razem wypaliło i dostałam dokładnie to, na co liczyłam – karczmę z wystrojem à la medieval fantasy, menu nawiązujące po trosze do polskich tradycji kulinarnych, a po trosze do wiedźmińskiego świata, no i przesympatyczną obsługę, ubraną i zachowującą się w zgodzie z konwencją („witajcie, wędrowcy” na wejściu, płacenie tamtejszą walutą itd.). Plus drinki-eliksiry do samodzielnej produkcji i Percival jako tło muzyczne ❤

No i wreszcie — ta lepsza część roku oznacza też dla mnie powrót do średniowiecznych wyjazdów. O tym więcej napiszę innym razem, bo sezon dopiero się rozkręca, a przede mną m.in. takie fajerwerki, jak wypad na husycki festiwal w Naumburgu i kolejna wizyta na Polach Grunwaldu. A na razie (w chwilach wolnych od gonitwy myśli czy korporacyjnych wrażeń) cieszę się zieloną codziennością i utrzymaniem w miarę satysfakcjonującego poziomu endorfin. I oby tak dalej.

Dodaj komentarz